Moja przygoda z bieganiem.
Młoda- kreatywna, bo jak inaczej nazwać dziewczynę, która na poczekaniu musiała wymyślać różne powody i choroby aby nie skakać przez kozła, płotki, skrzynie i tym podobne przedmioty, które nazwy na myśl przywoływały jej tylko gabinet higienistki?
Taka byłam.
Gdy lekcja zaczynała się słowami " bieganie na czas, test Coopera, test wytrzymałościowy" w moim organizmie pojawiały się drgawki. Jak ja nie lubiłam biegać!
Wiecie co lubiłam?
Fitness- tak. Ponad 15 lat temu na zajęciach z w-f miałyśmy "Ewę Chodakowską". Głośna muzyka ( czasem i smerfne hity), stepy, uśmiechy na twarzach i do bólu powtarzane układy.
Uwielbiałam to.
Jednak nie każdy nauczyciel wiedział, co my kobiety lubimy najbardziej.
Tak więc czasy się zmieniły i na zajęciach z wychowania fizycznego zaczął obowiązywać program kształcenia a w nim moje ulubione ( puszczam teraz oczko) biegi.
Taką miłością do biegania pałałam do stycznia 2014, szczególnie, że szybkie podbiegi na pociąg/tramwaj/metro/autobus, sprawiały, że miałam ochotę krzyczeć.
Pewnego styczniowego wieczoru, kiedy moja głowa była wypełniona setkami myśli, wyszłam z domu z zamiarem przejścia się na długi spacer.
Spoglądając na mijających mnie biegających ludzi, pomyślałam, że pobiegnę.
Długo się nie zastanawiając w swoim tempie zaczęłam biec.
Nic nadzwyczajnego.
Zaczęłam odrywać stopy od ziemi troszkę w szybszym tempie. Samo przyszło.
Biegłam tak ok 20 minut, pierwszy raz w życiu bez zatrzymywania, biegłam 20 minut, powtarzam 20 minut.
Dla mnie to było coś.
Tydzień później kupiłam buty do biegania i tak się zaczęła moja przygoda, która trwa do dziś.
Wiem, że w internecie jest wiele programów, które przygotowują Cię do biegania, zaczynając już od jednej minuty truchtu.
W moim przypadku to się nie sprawdziło, nawet tego nie próbowałam, ale słyszałam wiele pozytywnych opinii od innych na ich temat.
Do mnie bieganie przyszło samo, w zimowy, deszczowy wieczór.
Przyszło i niech zostanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz